Jak można umilić sobie/zepsuć niedzielę? Oczywiście zerwać się z rana i wpaść na pomysł kontynuacji walki z oponką. Dzisiaj dla odmiany postanowiłem nie straszyć wiewiórek w Schönbrunn, a zamiast tego wybrać się na dwa kółka. Pozdejmowałem z mego wehikułu masę rzeczy (robi za prowizoryczną suszarkę), znalazłem niedojedzonego snickersa i wynegocjowałem z pająkami, żeby przeniosły się w inne miejsce. W końcu udało mi się doprowadzić bicykl do jako takiej formy – przynajmniej przestał być klasyfikowany w kategorii vintage.
Jak już wspominałem w jednym z wczesnych wpisów, w Wiedniu jest ponad 1,200 km ścieżek rowerowych, więc jest gdzie poszaleć. Żeby się jednak nie zmęczyć i zostawić coś na kolejny raz, postanowiłem zacząć od czegoś prostego, i to dosłownie. Plan był taki, żeby przejechać 10 km wzdłuż kanału, no i oczywiście wrócić, ale jak to doskonale widać, kilka razy się po prostu zgubiłem mimo całkiem dobrych oznakowań trasy.
Koniec końców wylądowałem w malowniczym miasteczku Purkensdorf, gdzie dla ochłody wysączyłem małe piwko. Powrót do domu był już prostszy i szybszy, bo po pierwsze primo znałem już trasę (powiedzmy), po drugie primo mocno się zachmurzyło i groziło burzą, a po trzecie primo piweczko zaczęło domagać się ujścia. Teraz leżę bez życia i zmęczony na fotelu, ale jest to bardzo przyjemne zmęczenie.