Wiosna rozpycha się łokciami i kolanami ze wszystkich stron, pomyślałem więc, że najwyższy to czas, aby spalić zimowy tłuszczyk i na lato pokazać się jak młody bóg. Nie wypada przecież paradować na plaży z brzuchem jak 12 miesiąc ciąży. A i można się narazić przecież na interwencję aktywistów z Greanpeace, spychających człowieka z powrotem do morza przy wtórze okrzyków „Uwolnić orkę!”.

Idealna pogoda na bieganie, czyż nie ? 🙂
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. To znaczy te dwie akcje dzieliło grubo ponad 2 tygodnie – a to trzeba było pranie zrobić, a to level w Borderlands nabić, a to skarpety poprasować. Szalę przeważył kolega, który dzisiaj do pracy przyniósł pięć kubełków „małych” przekąsek czekoladowych. Jak one smakowały z kawusią … Ale koniec z tym, od dzisiaj (nie)regularne treningi. Przy okazji naszło mnie kilka refleksji:
– nie odwlekać treningu, ale zabrać się za niego w zasadzie po przyjściu do domu, inaczej znowu znajdzie się coś ważniejszego, a ja popadnę w syndrom najlepszego treningu – „od jutra” (taka dieta zresztą też jest)
– nie drażnić psów w parku
– ani dzieci

A biegłem tam. To znaczy do parku za budką z piwem i kiełbaskami …

… aczkolwiek przebiegając obok nieco się zawahałem – pani miała Żywca i Frugo!!! (Uważne oko dostrzeże również gulasz z koniny :))