Wiedeń kojarzy się przede wszystkim z Mozartem, sznyclem, Wojakiem Szwejkiem i CK Dezerterzy. Jednak gdy rozejrzeć się po menu w naszych swojskich lokalach, i tam możemy natrafić na dania pyszniące się wiedeńskością w nazwie, takie jak sernik, kawa czy pospolite jajka. Wiedzeni ciekawością, podczas wizyty w stolicy Austrii uderzamy do restauracji i już widząc oczami duszy tę rozkosz spływającą na podniebienie, doznajemy rozczarowania. Otóż moi mili, kelner nie przyniesie nam ani wiedeńskiego sernika, ani jajek po wiedeńsku, a i z kawą mogą być pewne problemy. Oczywiście z taką, jaką pijamy w Polsce. Po wiedeńsku.
Zacznijmy od smakowitego, puszystego sernika wiedeńskiego, z rodzynkami i skórką pomarańczową, polanego obficie czekoladą (w zależności od przepisu). Niestety, byli poddani Habsburgów nie przygotują nam tego deseru, z bardzo prozaicznego powodu – w Austrii nie uświadczymy twarogu, takiego jaki znamy z naszej kuchni. W ogromnej większości półki sklepowe okupowane są przez Topfen, który osobiście ma dla mnie konsystencję bardzo drobno i wiele razy zmielonego sera białego, utartego na mleczną, jednorodną masę. I chociaż doskonale rozsmarowuje się nożem na chlebie, to porządny sernik na tym nie powstanie. Oczywiście, nie znaczy to, że w Wiedniu nie zjemy swego rodzaju sernika – wprost przeciwnie, w cukierniach „roi” się od Topfenkuchen różnego rodzaju, ale smakują one niestety TYLKO jak ciasto z sera.
Z jajkami po wiedeńsku jest inna sprawa. O ile jeszcze za wspomnianym wyżej sernikiem, jako wielbiciel tego ciasta, rozglądałem się uważnie, o tyle jajka w takiej postaci niezbyt mnie interesują. Owszem, jajecznica, na twardo, na miękko, sadzone od czasu do czasu – tak. Ale z masłem, w kieliszku/szklance, robione na parze – niekoniecznie moje klimaty. W związku z powyższym nie do końca byłem pewien, czy przypadkiem Austriacy nie wpadli na tak karkołomny sposób przetwarzania kurzych produktów. Wątpliwości rozwiał znajomy, który na Austrii zjadł przysłowiowe zęby, proponując test:
Przygotuj im tak jajka i obserwuj reakcje.
I pozamiatane.
Kawa w Wiedniu to temat rzeka. Legenda głosi, że pierwszą kawiarnię w stolicy Austrii otworzył Jerzy Franciszek Kulczycki, który w nagrodę za pomoc podczas Odsieczy Wiedeńskiej otrzymał m.in. … worki z kawą. Również Kulczyckiemu przypisuje się spopularyzowanie tego trunku poprzez dodanie do niego mleka i cukru. Krajowe przepisy na kawę po wiedeńsku w większości zawierają bitą śmietanę oraz czekoladę, w Wiedniu natomiast nie spotkałem się z takim profanowaniem najpopularniejszej odmiany tego trunku, czyli Wiener Melange. Napój składa się z jednej części mleka i jednej części z kawy (przykładowo espresso), natomiast jego wierzch zdobi fantazyjny kleks spienionego mleka. Do kawy obowiązkowo podaje się szklaneczkę wody. Pyyycha.
No, ale przynajmniej sznycel wiedeński jest prawdziwie wiedeński. Kawy po wiedeńsku nigdy nie piłem – w sumie to nie pijam kawy, ale po co jeszcze ta szklanka wody?
Jakby to powiedzieć – sznycel wiedeński podobno pochodzi z Wenecji 🙂 ale o tym będzie jeden z kolejnych wpisów. A szklanka wody do kawy jest podobno po to, żeby nieco „zbić” jej moc.